Bochnia w literaturze IV: Odyseja bocheńskiego Buffalo Billa
O książce Judith Tydor
Baumel-Schwartz Buffalo Bill from Bochnia
Przygody
Chaskela Tydora, opisane przez jego córkę, Judith Tydor Baumel-Schwartz, to,
zgodnie z podtytułem książki, przygody zasługujące rzeczywiście na miano „niewiarygodnych”.
Można by nimi obdzielić kilka biografii, i to biografii nader barwnych. Ale opowieść
o życiu tego „z pewnością niezwykłego człowieka”, jak go nazywa autorka, to zarazem opowieść o losach całego pokolenia:
skazanego przez pierwszą wojnę na tułaczkę, przez drugą na zagładę, a wreszcie
tworzącego nowe państwo i odbudowującego mozolnie własną egzystencję.
Przez trzy kontynenty
Chaskel
Tydor urodził się w Bochni w 1903 roku (do bocheńskich losów jego i jego
rodziny wypadnie tu jeszcze powrócić). W 1914 roku, krótko po wybuchu wojny,
rozpoczął się masowy exodus galicyjskich Żydów, uciekających na zachód przed
ofensywą rosyjską – świeża była jeszcze
pamięć wielkiej fali pogromów, która przetoczyła się przez Rosję na początku
wieku. Ucieka i rodzina jedenastoletniego wówczas Chaskela. (Notabene w tym
samym czasie opuści Bochnię rówieśnik Chaskela, Salo Landau, który zrobi potem
wielką karierę jako holenderski arcymistrz szachowy). Kilkadziesiąt lat później
inny bocheński Żyd, Gabriel Laub, opisze ucieczkę swojej rodziny w 1939 roku,
tym razem przed Niemcami na wschód. Po krótkim pobycie w Wiedniu Tydorowie
osiedlają się w Monachium. Chaskel podejmuje naukę w Izraelickiej Szkole
Realnej w Fürth, której absolwentem jest zresztą także Henry Kissinger. W 1921
roku przenosi się do Frankfurtu. Tu otrzymuje pracę jako księgowy w dużej
firmie, handlującej wyrobami metalowymi. W 1929 roku jest już jej udziałowcem.
Szybko dorabia się sporego majątku: na krótko przed wybuchem wojny może już
sobie pozwolić nawet na zakup samochodu. Znamienne jednak, że kandydatki na
żonę szuka w rodzinnych stronach. I ją znajduje.
W lutym 1930 roku w Bochni odbywa się ślub Chaskela Tydora i Berthy Greiver,
córki Hirscha Greivera, zamożnego właściciela warsztatów tekstylnych oraz
kamienicy w południowo-wschodnim rogu bocheńskiego rynku. Młodzi małżonkowie
osiadają jednak we Frankfurcie. Tu też przychodzi na świat dwójka ich dzieci,
Camilla i Manfred. Ten wybór jest oczywisty, bo różnice w poziomie życia Żydów
polskich i niemieckich są kolosalne. Camilla wspominała potem swoje wizyty u
bocheńskich dziadków (pamiętajmy, zamożnych kupców i przemysłowców): „Choć nie
miała więcej niż pięć czy sześć lat, była przerażona biedą, z jaką nigdy nie
zetknęła się w Niemczech” (s. 57).
W 1933 roku,
po przejęciu władzy, przez nazistów rodzice Chaskela Tydora powracają do
Polski, ale osiedlają się nie w Bochni, lecz w Łodzi. On sam wraz z żoną i
dziećmi zostaje w Niemczech, zachowuje jednak obywatelstwo polskie. To sprawi,
że w 1938 roku zostanie deportowany do Polski; uniknie takiego losu Bertha, bo
matki małoletnich dzieci nie są objęte akcją deportacyjną. Tydorowie od
dłuższego czasu podejmują energiczne starania o uzyskanie wiz brytyjskich.
Dostaną je w końcu, ale na wyjazd będzie już za późno. W połowie sierpnia 1939
roku Chaskel Tydor uzyskuje zgodę na powrót do Niemiec, by tam wraz z rodziną
oczekiwać na ostateczne załatwienie formalności emigracyjnych. Kilka dni po
wybuchu wojny zostaje aresztowany i osadzony w obozie w Buchenwaldzie.
Bertha, zmuszona do sprzedaży za bezcen
udziałów w firmie i ostrzeżona przed grożącym jej aresztowaniem, powraca do
Bochni. Ich dzieci nieco wcześniej wywiezione już zostały do Belgii, potem do
Francji, skąd w ramach prowadzonej przez kwakrów akcji ratowania dzieci
żydowskich trafią ostatecznie do USA. Ich ojciec tymczasem przejdzie ponad
pięcioletnie piekło obozów koncentracyjnych w Buchenwaldzie i Auschwitz. W
styczniu 1945 roku po ewakuacji obozu,
osławionym „marszu śmierci”, trafia znów do Buchenwaldu, gdzie doczeka
wyzwolenia w kwietniu 1945 roku. Zachowały się liczne relacje współwięźniów, poświadczające
jego niezwykle mężną postawę w tamtych latach. Tydor, człowiek wielkiej
religijności, który jeszcze przed wojną bliski był uzyskania uprawnieniń rabinackich, organizował potajemne obchody świąt
żydowskich, co wydatnie wzmacniało morale więźniów i ich solidarność, a
wyrósłszy – ku własnemu zaskoczeniu – na naturalnego leadera, rozstrzygał także
trudne dla wielu Żydów kwestie interpretacji prawa religijnego w warunkach
obozowych. Czynnie wspomagał też towarzyszy, a wielu z nich jemu właśnie
przypisywało swoje ocalenie.
Po wyzwoleniu
Chaskel Tydor staje na czele grupy byłych więźniów, którzy zakładają pierwszy
na ziemi niemieckiej kibuc, nazwany od obozu, który przetrwali, „Buchenwald”.
Ich celem jest emigracja do Palestyny i cel ten ostatecznie, choć nie bez trudności, zrealizują już we wrześniu
1945 roku. Tydor odnawia teraz kontakty z rodziną zamieszkałą w Palestynie.
Wreszcie też może zająć się dziećmi czekającymi w Ameryce (Bertha oraz rodzice
obojga zginęli w bocheńskim getcie). Odbudowa relacji z nimi nie będzie zresztą
łatwa. Camilla i Manfred, wychowani w rodzinie żydowskiej, ale nie
ortodoksyjnej, mentalnie są już odlegli od ojca. Ten, by być z nimi bliżej,
pozostaje w USA, gdzie prowadzi amerykańską filię biura podróży założonego
przez szwagra w Palestynie. Odbudowuje też własne życie rodzinne: w 1957 roku
żeni się z niespełna trzydziestoletnią Shirley Kraus (córką z tego małżeństwa
jest autorka książki). W marcu 1960 roku wraz z grupą kilku ocalonych z
Auschwitz przyjęty zostaje przez prezydenta Eisenhowera. Odbędzie też jeszcze
jedną ekspedycję, godną w istocie „Buffalo Billa” – to jego ulubiona postać z
dzieciństwa, przewijająca później się w
opowieściach, którymi Tydor zabawia córkę Judith: „dzielny młody chłopak, zwany
przezeń «Buffalo Billem z Bochni”, walczący to z Indianami, to z nazistami” (s.
20). Wyrusza na daleki, jeszcze prawie dziki zachód USA, by tam, w Południowej
Dakocie i Montanie, na zlecenie jednego
z przyjaciół zająć się uporządkowaniem sytuacji ekonomicznej w należących do tegoż
kopalniach uranu. Powraca po roku i ponownie kieruje biurem podróży. W ramach
obowiązków służbowych podróżuje po całym świecie, ale nigdy nie odwiedzi Polski
– zbyt trudne i bolesne są dlań zwłaszcza wspomnienia z Auschwitz. W 1974 roku
przechodzi na emeryturę i przenosi się do Ramat Gan w Izraelu, gdzie umiera w
1993 roku.
Biała 10
Ta odyseja
rozpoczyna się w Bochni przy ulicy Białej 10, a pierwszy rozdział książki
Jutdith Baumel-Schwartz to frapująca opowieść o życiu bocheńskich i wiśnickich
Żydów. Dom Tydorów przetrwał zresztą do
naszych czasów i rozebrany został stosunkowo niedawno. Nabyli go pod koniec lat
sześćdziesiątych XIX wieku dziadkowie Chaskela, Mendel i Mecha Tydor z
Wiśnicza. Pieniądze na jego zakup, zgodnie z legendą rodzinną, pochodziły z
wygranej loteryjnej. Krótko po ślubie Mecha miała „przeczucie”, że powinna
zainwestować w losy Loterii Polskiej wszystkie pieniądze otrzymane jako posag i
prezenty weselne, a „przeczucie” to okazało się najwyraźniej trafne. Obok domu
rosła wielka jabłoń, z którą wiązało się
jedno z najwcześniejszych wspomnień Chaskela, dobrze ilustrujące specyficzną
obyczajowość galicyjskich chasydów. Tydorów odwiedziła kiedyś krewna z
Monachium wraz z dziećmi. Gdy pewnego dnia jego babka, Mecha, zastała go siedzącego
w towarzystwie kuzynki w cieniu drzewa,
napomniała go surowo: „Jest rzeczą niestosowną, by taki duży żydowski chłopiec
jak ty siedział na dworze obok dziewczynki, nawet jeśli to jego krewna. […] W
końcu ty masz już cztery lata, a ona prawie siedem” (s. 23). Konary tej jabłoni stały się później ulubioną kryjówką Chaskela. A kryjówki
potrzebuje, bo rozpowszechnionym wśród chrześcijan pogłoskom o porywaniu dzieci
przez Żydów odpowiadają po żydowskiej stronie obawy przed przymusowymi chrztami
dzieci uprowadzanych jakoby przez księży – być może odległe echo głośnej w połowie XIX wieku w całej Europie sprawy
Edgardo Mortary z Bolonii, potajemnie ochrzczonego przez służącą i odebranego
przemocą rodzicom przez władze Państwa Kościelnego:
Chociaż
stosunki między bocheńskimi Żydami a nie-Żydami były wówczas pokojowe, mój
ojciec słyszał od kolegów w chederze opowieści o księżach, którzy uprowadzali
żydowskie dzieci i usiłowali je chrzcić wbrew ich woli. Każdego wieczoru gdy
procesja mijała jego dom, przygotowywał się już do wyjścia przez okno i ukrycia
w gałęziach jabłoni, by wymknąć się księżom, którzy mogli nagle wpaść na pomysł
porwania małego żydowskiego chłopca z jego łóżka przy ulicy Białej 10. Księża
byli jego zaprzysięgłymi wrogami. A jabłoń miała być jego wybawicielką (s. 23).
Dwa inne
jeszcze miejsca zostawiły w pamięci Chaskela głębszy ślad: „Choć moja rodzina
nie była finansowo związana z kopalnią soli, to przecież ta ostatnia odgrywała
główną rolę w bocheńskich wspomnieniach mojego ojca” (s. 9). Drugim z tych
miejsc były okolice Raby: „Ojciec uwielbiał jako dziecko bawić się na jej
brzegu, a później kupił nawet obraz przedstawiający szeroką panoramę jakiejś
rzeki z pięknym listowiem w tle, który –
jak twierdził – przypominał mu to, co nazywał „bocheńską rzeką” (s. 8).
Między wiernością tradycji a wolą
asymilacji
Książka
Baumel-Schwartz to opowieść o „prześladowaniach” i „wyzwoleniu”, ale także o
„przemianie”, o mozolnym poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi i wielokrotnym
adaptowaniu się do wciąż nowych warunków kulturowych wśród narodów mówiących
różnymi językami. Religijni, zwłaszcza ortodoksyjni Żydzi próbują przy tym
pogodzić konieczność częściowej asymilacji z pragnieniem zachowania tożsamości
i odrębności, chroniąc przynajmniej swoją prywatność przed wpływami środowiska
zewnętrznego. To sprawia, że światy galicyjskich Żydów i Polaków na przełomie
wieków XIX i XX to właściwie światy niejako
równoległe, niewiele mające ze sobą punktów stycznych, może nie wrogie, ale też
i mało sobie przyjazne. A na pewno mało sobą nawzajem zainteresowane. Przed
ucieczką z Polski w 1914 roku Chaskel nigdy nie był w Krakowie. Nigdy też nie
uczęszczał do żadnej szkoły poza chederem, nie miał też praktycznie żadnych kontaktów
z polskimi rówieśnikami. Autorka książki ze zdumieniem stwierdza w pewnym
momencie, że wśród licznych języków, którymi władał jej ojciec nie ma…
polskiego:
„Jak
to możliwe, że pochodzisz z Polski i nie znasz polskiego?”, zapytałam go z
niedowierzaniem, wiedząc, że rodzice wielu z moich przyjaciół, pochodzący z
Polski mówili tym językiem. „Oni są młodsi”, wyjaśnił. „Przed pierwszą wojną
światową wystarczało znać jidysz. Tylko ci, którzy chodzili do polskich szkół w
międzywojniu, uczyli się polskiego, a niektórzy młodsi znali go lepiej niż
jidysz” (s. 7).
Nieznajomość polskiego wydaje się paradoksem tym większym, że galicyjscy Żydzi na ogół ze zdumiewającą wprost łatwością przyswajali sobie języki najrozmaitszych nacji europejskich i nie tylko europejskich. Językiem dzieciństwa Chaskela jest oczywiście jidysz, uczy się także hebrajskiego, ale w Monachium i Fürth błyskawicznie opanuje niemiecki, gdy zaś w USA po raz pierwszy spotyka się z dziećmi, które – wychowane wśród Amerykanów – zatraciły znajomość tego języka, mówi już płynnie po angielsku. A podczas podróży do Acapulco wyjdzie na jaw, że na bazarze potrafi się świetnie targować po hiszpańsku (s. 191).
Chaskel Tydor z córką, Judith Tydor Baumel-Schwartz, autorka książki
Nie tylko on zresztą obdarzony jest takim talentem
lingwistycznym. Jeden z najbliższych jego przyjaciół, Boruch Merzel,
„gawędziarz par excellence potrafił każdego oczarować swoimi opowieściami,
łączącymi w sobie elementy co najmniej sześciu języków – angielskiego,
hebrajskiego, francuskiego, flamandzkiego, jidysz i niemieckiego – z
okazjonalnymi wtrętami rosyjskimi czy polskimi. «Nawet jeśli nie jesteś
poliglotą, gdy zaczynam z tobą rozmowę –
mawiał żartem – to z pewnością nim będziesz, gdy ją zakończę” (s. 194).
Podobne
wątki przewijają się, co ciekawe, w biografiach innych bocheńskich Żydów.
Gabriel Laub (1928–1998) odniesie wielki sukces jako pisarz czeski, a później
niemiecki (występował będzie także w niemieckich serialach), a Emanuel Reicher (1849–1924)
stanie się jednym z najwybitniejszych aktorów scen berlińskich, ważnym
reformatorem ówczesnej techniki aktorskiej. Grał będzie, co ciekawe także w
USA po angielsku i w esperanto podczas
drezdeńskiego kongresu esperantystów w 1908 roku. Pamiętajmy przy tym, że aby uprawiać
literaturę czy aktorstwo w jakimś języku, potrzeba czegoś więcej niż tylko jego
znajomości „komunikatywnej”.
Ta
nadzwyczajna łatwość przyswajania języków sprawia zresztą wrażenie nie tyle
nawet wrodzonej, ile formowanej od kołyski przez naturalnie wielojęzyczne
środowisko. Siostry Mendela Tydora, dziadka Chaskela, wychodzą za mąż w…
Antwerpii, jedna z jego ciotek za kupca z Monachium, babka Gabriela Lauba była
wiedenką, a jego rodzice, gdy nie chcieli, by dzieci znały treść ich rozmów,
prowadzili je po niemiecku. Ci bliscy i dalecy krewni wciąż się odwiedzają,
języki krzyżują się i mieszają, a gotowość do ich pełnego opanowania,
jeśli zajdzie taka potrzeba, każdy nosi
niejako w sobie. Niemiecki krytyk
literacki Julius Bab pisał o Emanuelu Reicherze:
Reicher
pochodzi z Galicji, tej najgłębszej, z Bochni, niedaleko Krakowa. […] Został
aktorem, „choć nie w pełni władał jeszcze wówczas językiem niemieckim”. Ale oni
uczą się wszystkiego, ci Galicjanie („Die Schaubühne”, 4/2 [1908]).
Jednak w
wypadku Żydów ortodoksyjnych – a takim w odróżnieniu od ateisty Lauba i
konwertyty Reichera jest Chaskel Tydor – opanowanie języka, nawet biegłe, nie
jest tożsame z pełnym wrośnięciem w kulturę. Tak jak w Bochni Tydorowie żyją
poniekąd w zamkniętej enklawie, tak i w
USA zachowują wyraźny dystans do otoczenia.
[…]
Wydaje się, że rewolucja kulturowa późnych lat sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych przeszła obok
domu Tydorów. Chociaż miałam hula hoop i frizbee
„kultura młodzieżowa” minispódniczek, wolnej miłości i narkotyków nawet nie
zaistniała w naszym kręgu pojęciowym. Nigdy nie słychać było naszym domu muzyki
Beatlesów czy Rolling Stonesów. […] A choć sprawialiśmy wrażenie typowej
nowojorskiej rodziny z klasy średniej, to przecież żyliśmy całkiem inaczej niż
większość. Naszym punktem odniesienia było zawsze to, co żydowskie, w pierwszym
rzędzie ortodoksyjne, i ciążyliśmy raczej ku sprawom Izraela. […] Podczas gdy
większość słuchała wiadomości o ósmej wieczór, my nastawialiśmy nasze radio na Kol
Yisrael Lagolah, izraelski serwis transatlantycki z Jerozolimy,
podsumowujący wydarzenia dnia w Izraelu
(s. 190–191).
Jednak to
pragnienie zachowania odrębności wyraźnie słabnie w następnych pokoleniach. Wielkim dramatem
Tydora były małżeństwa jego wnuków z nie-Żydówkami. Uważał to za późny skutek Holocaustu,
który rozluźnił albo unicestwił więzi łączące wiele rodzin, burząc ich
ortodoksyjną tożsamość: „To jest właśnie to, co ten morderca Hitler (oby jego
imię zostało wymazane z pamięci ludzkiej) uczynił mojej rodzinie, zabijając nas
nie tylko wtedy, ale i teraz” (s. 196). Dlatego prawdziwym zakończeniem
jego kilkudziesięcioletniej odysei nie jest
założenie nowej rodziny w USA, lecz ostateczny powrót do Eretz Yisrael.
*
* *
Buffalo Bill z Bochni to książka podwójnie subiektywna:
oparta na wspomnieniach jednego człowieka, spisanych przez autorkę związaną z
nim emocjonalnie i nie ukrywającą wcale, że to, co pisze, pisze „z miłością i
czcią” dla ojca. Ale to zarazem dzieło zawodowego historyka –
przedzierzgniętego co prawda w biografa – a więc, jak zapowiada autorka, profesor
historii żydowskiej na uniwersytecie Bar-Ilan w Ramat-Gan w Izraelu, „połączenie
tego, co osobiste, z tym, co historyczne” (s. XIV). Połączenie w gruncie rzeczy
udane, bo książka opowiada historię minionego stulecia – życie Chaskela Tydora
to prawie cały wiek – widziane jednak nie z perspektywy badacza analizującego
źródła, dokumenty i statystyki, lecz z perspektywy jej bezpośredniego uczestnika.
To sprawia, że autorka może więcej uwagi poświęcić drobnym zdarzeniom i
detalom, umykającym często uwadze uczonych piszących „dzieje”. To prawda, takich
opowieści wydano od czasu wojny dziesiątki tysięcy, ale przecież każda kolejna
przynosi jakieś szczegóły uzupełniające znany już dobrze w ogólnych zarysach,
niejako „panoramiczny” obraz przeszłości, który przecież nigdy nie będzie
obrazem kompletnym i ostatecznie zamkniętym.
The Incredible Adventures of Buffalo Bill
from Bochnia (68715):
The Story of a Galician Jew – Persecution, Liberation, Transformation
Sussex Academic Press 2009
Pierwodruk:
„Kronika Bocheńska” 4 (273)/2015, s. 38–41.
Komentarze
Prześlij komentarz