Bochnia i Europa II: Bochnia w zapiskach Martina Grunewega
Miasto leży wśród poszarpanych wzgórz, rozciągnięte od wschodu ku
zachodowi, z dwoma sporymi rynkami,
wszystkie domy z drewna, ale dobrze pobudowane. Teraz jest miastem
otwartym, ale dawnymi czasy było ponoć otoczone murem, który jeszcze tu i
ówdzie jest widoczny, choć już zrównany z ziemią. Zachowały się z niego nade wszystko trzy
bramy z obrobionych ciosów kamiennych. A choć już bardzo są zniszczone, to
przecież po kamieniarce i innych zdobieniach widać, że zbudowane były solidnie.
Ciągnie się tedy [Bochnia] od wschodu ku zachodowi, a dołem płynie Babica,
rzeczka, za którą niedaleko stoi nasz klasztor zakonu kaznodziejskiego, piękny,
na wzniesieniu, przy nim zaś dość spory, porządnie wymurowany kościół, cały
przesklepiony i pomalowany, z nowymi organami. W tym to klasztorze chciano mnie
uczynić przeorem anno 1603[1]. Z kościoła prosta uliczka
prowadzi na rynek, gdzie pośrodku wznosi się ratusz, piękny i wysoki, na
wzniesieniu. Jest po części murowany, a otaczają go otwarte podcienia, pod
którymi stragany mają kramarze; prócz nich znajdzie się w mieście, gdy trzeba,
i paru rzemieślników. Od ratusza ku kościołowi parafialnemu idzie się pod górę.
Znajduje się on w uliczce za rynkiem.
Jest duży, choć trochę niski, ale murowany, z organami. Idąc od kościoła
w prawo, dochodzimy do porządnie wymurowanego zamku z fachwerkiem w górnej
części. Między kościołem a zamkiem jest wydrążony otwór, który tu nazywają
szybem[2] i przez
który wyciągają z ziemi sól. Stąd idzie się znów wciąż pod górę i dochodzi do
Psiego Rynku[3], za
którym wzgórze opada. Ze wszystkich stron otaczają miasto przedmieścia pełne
pięknych ogrodów.
Swój początek wzięło od soli, którą się tu wydobywa i rozwozi po odległych
krainach, albowiem tutaj jest najlepsza i jest jej więcej niż gdzie indziej, a
o tym, jak tu trafiła, tak piszą. Około roku Pańskiego 1260 Kunegunda, Święta
Polska Księżna, małżonka Bolesława, poprosiła swego ojca Belę, króla Węgier, o
kopalnię soli, a gdy jej już takowa została podarowana, wrzuciła do niej
pierścień, być może w taki sposób albo z taką myślą, jak to zwykł czynić na
morzu książę wenecki[4].
Zdarzyło się później, że tam, gdzie rozciąga się teraz Bochnia, pewien pasterz
zobaczył, jak jego bydło łapczywie coś zlizuje i odgadł się, że to sól, co się
później potwierdziło. A kiedy książę rozkazał tam kopać, to w pierwszym
kawałku, który wyciągnięto, znaleziono ów pierścień księżnej, przeto ta
gorliwie dziękowała Bogu za łaskę, jaką okazał jej krajowi, przenosząc własną
ręką ten rzadki skarb z tak odległych stron.
Wyrąbują tu kawały [soli] długie na trzy łokcie (jak mi się zdaje) i
czworokątne, ze wszystkich stron[5] koło pięciu kwart. W których z wielkim
zdziwieniem znajdowano drewno, odrąbane wióry, kawałki węgla, a przed paru laty
nawet wiązkę słomy. Co należy rozumieć tylko tak, że wszystko to wzięło się z
wody, może w czasach potopu, która takie rzeczy pociągnęła ze sobą w głębiny
podziemnego królestwa. W mieście jest jeszcze sześć szybów, z których wyciąga
się sól za pomocą lin o grubości ramienia, a kilka innych już porzucono. Otwór
ów ma szerokość sążnia[6], a
długość trzech i pół, a wydrążony jest nie łagodnym zagłębieniem, lecz równo z
ziemią, przy nim dwa konie obracają umieszczone tam koło. Za pomocą tegoż
opuszcza się i wyciąga z powrotem na wierzch także górników, a wszystko to jest
solidnie obudowane i przykryte. Z solą rzecz się ma prawie tak samo jak z
kryształem, który również pochodzi od lodu. Dwunastego grudnia poszedłem z
dwoma Żydami do szybu Szewskiego. Tam jeden z górników zapalił wiązkę słomy i
wrzucił do środka, żeby można było zobaczyć, jak szyb jest głęboki i jak jest
wyłożony mocnym drewnem na podobieństwo studni. Drewno na dole twardnieje i
wydaje dźwięk prawie taki jak żelazo.
Wysłałem naprzeciw moim furmanom pusty wóz, by ich trochę odciążyć, a to
żeby szybciej przyjechali. Przed północą wsiedliśmy znowu i pojechaliśmy do Krakowa,
gdzie dotarliśmy z otwarciem bramy (pięć mil[7]).
Tłumaczył: Tadeusz Zatorski
„…przedmieścia pełne pięknych ogrodów”
Bochnia przełomu XVI i XVII wieku w zapiskach Martina Grunewega
Wydanie
przed kilku laty Zapisków[8]
Martina Grunewega było ważnym i szeroko komentowanym wydarzeniem naukowym i
edytorskim. Udostępniono bowiem w ten sposób niezwykłej wagi dokument:
doskonale zachowaną obszerną relację autobiograficzną gdańskiego kupca, a potem
duchownego, będącą prawdziwą kopalnią wiedzy o obyczajach i życiu codziennym w
kilku krajach Europy i Azji.
Martin
Gruneweg urodził się 25 kwietnia 1562 roku w Gdańsku w solidnej rodzinie
kupieckiej, w domu nieopodal kościoła Mariackiego. W zapiskach, które potem
sporządzi, nie omieszka zresztą podać także
daty swojego poczęcia (25 lipca 1651 roku) i stworzenia duszy (45 dni później w
święto Narodzenia Marii) – ta chwilami groteskowa dokładność to jedna z cech
charakterystycznych jego obszernych pamiętników. W 1569 roku umiera mu ojciec,
dwa lata później matka ponownie wychodzi
za mąż, ale ojczym Martina, szczerze ponoć kochający dzieci żony z jej
pierwszego małżeństwa i akceptowany przez pasierba, umiera ledwie pół roku po
ślubie. Te przeżycia pozostawią, jak się wydaje, trwałe ślady w psychice chłopca.
Po
ukończeniu przykościelnej Szkoły Mariackiej – stojącej wówczas na bardzo wysokim poziomie
– Gruneweg na polecenie matki udaje się w 1574 roku do Bydgoszczy, by tam uczyć
się polskiego. Preceptorem dwunastoletniego Martina jest Stanisław Skrzetuski,
który na ten czas oddaje pod opiekę jego matki swojego syna Gabriela. Od 1579 roku przez
niecałe trzy lata Gruneweg terminuje potem u Georga Kerstena w Warszawie,
jednak bankructwo pracodawcy zmusza go do szukania nowego zajęcia. Znajdzie ją
u ormiańskich kupców we Lwowie. Przybywa tam w czerwcu 1582 roku. Miasto
wywiera na nim spore wrażenie. Fascynuje go też w ogóle polski obyczaj:
sprzedaje strój niemiecki, co wyraźnie podkreśla w Zapiskach, i kupuje sobie polski. Znamienne też, że postacie
ukazujące mu się w częstych wizjach religijnych będą do niego przemawiać
najczęściej właśnie po polsku. Mało tego: anioł który, objawia mu się w czerwcu
1586 roku, częstuje go przy sposobności jakże polskim daniem: miską gorących „pyrogi”[9].
W służbie nowych
chlebodawców podejmuje długie podróże do imperium osmańskiego – odwiedza między
innymi Stambuł i Adrianopol – oraz do
Rosji. Ta kupiecka ruchliwość znamionuje całe jego życie: także później, już
jako zakonnik dominikański, będzie się nieustannie przemieszczał między
klasztorami w kilku miastach polskich z łatwością i szybkością, która musi
imponować.
W 1586 roku
Gruneweg przechodzi ciężki kryzys nerwowy, mający prawdopodobnie tło
homoerotyczne – w Zapiskach pojawiają
się, i to nierzadko, wątki świadczące o jego silnych skłonnościach
homoseksualnych. Wkrótce potem zapada mocno na zdrowiu. Częściej nawiedzają go
też wizje religijne. Ostatecznie 15 czerwca tegoż roku – co skrupulatnie
odnotowuje – postanawia dokonać konwersji na katolicyzm. Zrealizuje ten zamiar
dwa lata później, 10 kwietnia 1588 roku, a już we wrześniu decyduje się wstąpić
do zakonu dominikanów.
Nie jest to
zwrot całkiem zaskakujący. Katolicyzm fascynuje Grunewega od najmłodszych lat.
Styka się z nim zresztą dość wcześnie w kościele Mariackim, współużytkowanym
przez katolików do 1772 roku. A podczas jego pobytu w Bydgoszczy, rodzina
wyraża obawy, że młody Martin może przystać do „papistów”. Gruneweg zdradza
zresztą niemałą skłonność do egzaltacji religijnej. Jej świadectwem są wspomniane
wizje, mające zapewne źródło także w trudnych przeżyciach dzieciństwa i ogólnej
niestabilności psychicznej, która będzie mu towarzyszyć właściwie przez całe
życie. On sam za ważny moment na drodze do konwersji uzna też kazanie Piotra
Skargi, którego słucha 1 stycznia 1586 roku w kościele św. Barbary w Krakowie i
z którego dowiaduje się, że jest „rzeczą niebezpieczną odkładanie złożonych już ślubów”[10].
W maju 1593
roku Gruneweg przyjmuje święcenia kapłańskie. Jego kariera w zakonie będzie
przebiegać bez większych zakłóceń, ale też będzie karierą dość skromną. To
jednak jego własny wybór. Gruneweg, jeśli wierzyć jego zapiskom, które co
prawda nie zawsze budzą całkowite zaufanie, otrzymuje wielokrotnie propozycje
objęcia funkcji przeora (także w Bochni), wszystkie jednak odrzuca. Jest chyba
jednak postacią w zakonie cenioną, o czym świadczy choćby fakt, że wkrótce po
powrocie z Włoch i przybyciu do Krakowa otrzymuje od biskupa Maciejowskiego
nominację na jednego z dwudziestu sześciu penitencjarzy diecezji, uprawnionych
do odpuszczania w imieniu biskupa najcięższych grzechów. Niewykluczone, że to
on jest również autorem – lub jednym z autorów – przewodnika po kościołach
krakowskich, wydanego w 1603 roku[11]. Mieszka
w klasztorach dominikańskich we Lwowie, Krakowie, Raciborzu, Bochni, wreszcie w
Płocku i Warszawie. W roku 1602, między majem a wrześniem odbywa podróż do
Włoch, podczas której odwiedza m. in. Rzym, Wenecję i Padwę. Umiera
prawdopodobnie około roku 1618.
Do Bochni
Gruneweg przybywa po raz pierwszy pod koniec września 1587 roku w drodze do
Krakowa. Ponownie przyjedzie do bocheńskiego klasztoru w połowie grudnia tego
samego roku i to właśnie tego pobytu dotyczy przytoczony tu opis. Pięć lat
później spędzi w Bochni kilka miesięcy: od 20 grudnia 1602 do 14 kwietnia 1603
roku. W klasztorze krakowskim jest ciasno, a w Bochni przebywa w tym czasie
zaledwie ośmiu zakonników, więc Gruneweg
ma tu szansę otrzymać „izdebkę” dla siebie. Oszczędza mu to spania we wspólnych
pomieszczeniach, czego – jak otwarcie
wyznaje „nie znosi”[12]. Po
Nowym Roku chodzi po kolędzie „od domu do domu”, a 5 stycznia wraz z kilkoma
braćmi spożywa obiad u burmistrza Reinholda Goldschmieda z Gdańska.
Ale w Bochni
dzieją się też rzeczy straszne. W listopadzie znalezionych zostaje dwoje
zamordowanych noworodków, których zwłoki rozszarpują wałęsające się po
okolicach świnie. W styczniu odbywa się egzekucja matki jednego z nich. „Dziś pogrzebano żywcem kobietę, winną
jednego [z tych zabójstw], a subprzeor szykował ją na śmierć. To z powodu
takich występków, często popełnianych wśród górników, nie chciałem tam
mieszkać, choć chętnie by mnie tam widziano”[13]. Gruneweg
przygląda się warzeniu soli, wspomina też o udziale w jakimś pogrzebie w
kościele św. Leonarda.
W bocheńskim
klasztorze jest nieco przestronniej niż w krakowskim, ale i tu czyhają na
mieszkańców rozmaite przykrości i niebezpieczeństwa zgoła nadprzyrodzonej
natury: „Wieczorem 23 stycznia pasikoniki albo domowe świerszcze taki czyniły
hałas w mojej izbie, że aż mi się zrobiło nieswojo. Uniosłem nad nimi krzyż
święty i w imię Boga rozkazałem im zamilknąć. I przez całą noc nie było słychać
żadnego, a potem już tylko z rzadka”[14].
16 lutego przeor kupuje dla klasztoru od niejakiego Macieja Łukaszowicza,
zwanego Świątkowskim nieruchomość przy rynku, a Gruneweg jest jednym z
sygnatariuszy umowy. 20 lutego przez zamarzniętą Rabę jedzie na krótko do
Krakowa, po drodze zatrzymując się w Niepołomicach, gdzie podziwia „murowany
dwór królewski” oraz „piękny kościółek”[15].
Kilka dni później znów jest w Bochni. Wkrótce potem w kopalni dochodzi do tragicznego wypadku: „26
lutego w szybie królewskim (Regis) spadło z wysokości i zabiło się dwóch
górników; jeden z nich dopiero co się ożenił”. W połowie marca Gruneweg
otrzymuje jedną z wielu propozycji awansu: „Szesnastego marca przeor powiedział
mi, że musi opuścić swój urząd, by zostać w Krakowie Regens Studii, i że jest wolą prowincjała, bym był w jego miejsce
przeorem w Bochni, bardzo mnie też do tego namawiał, ja wszelako poprosiłem, aby
nie nakładano na mnie takiego brzemienia”[16].
Przez jakiś czas Gruneweg sprawował funkcję subprzeora w lwowskim klasztorze
dominikanów. Nie było to dlań doświadczenie miłe – w konwencie wybuchały wówczas
wciąż nowe spory i niesnaski. Sam zdawał sobie sprawę, że nie nadaje się na
kierownicze stanowiska: „Z natury chętniej słucham rozkazów, niż sam rozkazuję”[17]. 1
kwietnia 1603 roku Gruneweg odnotowuje zawalenie się Bramy Krakowskiej, „z wielkich
ciosów kamiennych i bardzo już podmytej przez deszcze”[18].
Być może pod wrażeniem tej katastrofy – brama runęła na dwa sąsiednie domy,
niszcząc je doszczętnie i powodując śmierć jednej osoby – mieszkańcy przybywają
tłumnie do kościoła św. Krzyża, gdzie ma wygłosić kazanie jeden z zakonników
dominikańskich, jednak zanim wejdzie na ambonę, straci niespodziewanie
przytomność i trzeba go będzie odnieść do domu. Trzy dni później wraz z jednym
z braci Gruneweg udaje się pieszo do Łapczycy na spotkanie z prowincjałem i przeorem
krakowskim: „To wieś, w pobliżu której wśród pól na górze stoi kościółek z
kamiennych ciosów pod wezwaniem Najświętszej Panienki. Kiedyś był
przesklepiony, teraz wszelako jest przykryty malowanymi deskami”[19].
14 kwietnia wraca do Krakowa.
Gruneweg
rozpoczyna spisywanie swoich wspomnień – liczących w sumie 1932 karty – 25
kwietnia 1601 roku we Lwowie. Jego zamiarem jest, jak przypuszcza wydawczyni Zapisków, Almut Bues, kontynuacja wcześniejszych kronik
rodzinnych, być może także pewna forma apologii: autor chce wytłumaczyć się
przed czytelnikiem, zwłaszcza przed bliskimi, ze swojej decyzji o konwersji i
wstąpieniu do zakonu. Nie bez znaczenia jest i pasja kronikarska, chęć spisania
wrażeń i wspomnień z licznych podróży – pisanie takich kronik staje się zajęciem
modnym wśród ówczesnych dominikanów. Jakąś rolę mogły też odegrać konflikty w
lwowskim klasztorze, w których nolens
volens uczestniczył, i spowodowana przez nie chęć ucieczki od trudnej
codzienności ku wspomnieniom z dawniejszych czasów[20]. Gruneweg
będzie kontynuował prace nas Zapiskami
przez kilka najbliższych lat, a część tekstu powstanie zapewne w Krakowie i
Bochni. Ostatnia karta datowana jest na 27 kwietnia 1606 roku. Autor opiera się
zapewne na jakichś notatkach, o czym świadczyłoby dokładne datowanie licznych
podróży, ale pisze przecież z pewnej perspektywy czasowej – to dlatego we
wspomnieniach o pobycie w Bochni w
grudniu 1587 roku znajdzie się i wzmianka o propozycji objęcia stanowiska
przeora w miejscowym konwencie dominikanów, uczynionej mu pięć lat później.
Opis Bochni
odpowiada pewnemu ogólnemu schematowi, który Almut Bues określa następująco:
„typ obwarowań, kościół bądź kościoły, domy murowane, klasztor dominikanów oraz
ewentualnie jakieś zdarzenia nadzwyczajne”[21]. W
ówczesnych polskich miastach przeważa zabudowa drewniana, nic więc dziwnego, że
Gruneweg skrupulatnie odnotowuje wszystkie obiekty murowane. Jest przy tym
obserwatorem uważnym i skrupulatnym, jego opis, choć dość lakoniczny, dobrze
odpowiada znanym realiom topograficznym z tego okresu. Znamienna jest też wzmianka
o bocheńskich ogrodach, które rzeczywiście musiały wówczas przyciągać uwagę, bo
podobne spostrzeżenia powtarzać się będą w innych relacjach cudzoziemców
odwiedzających Bochnię: „Cała Bochnia leży jakby w ogrodzie”, zauważa w 1805
roku Samuel Bredetzky, a Adolf Schmidl w
wydanym w 1836 roku przewodniku po Czechach, Morawach, Śląsku i Galicji w
krótkim opisie Bochni wspomina o jej położeniu w „płytkiej dolinie, podobnej do
ogrodu”[22].
[1]
Zob. komentarz tłumacza.
[2]
W oryg. „ein loch in die erde,
welches sie eine scheibe nennen“. Gruneweg ma tu na zapewne myśli scheibe jako okrągłą płytę stanowiącą
część kołowrotu, nawijającego linę, za pomocą której transportowano górników i
urobek. – Pochodzenie słowa „szyb” objaśniano różnie. Doroszewski wywodził je od niem. „schieben” –
„przesuwać”, co wydaje się mało prawdopodobne. Od „Scheibe” wyprowadza je
słownik Lindego oraz Wiesław Boryś w swoim Słowniku
etymologicznym. Por. także Słownik
języka polskiego J. Karłowicza, A. Kryńskiego i W. Niedźwiedzkiego.
[3]
W oryg. „Hunde-Ring”. Rynek Górny także w późniejszych czasach bywał niekiedy
nazywany „Psim Rynkiem”. Pochodzenie tej nazwy jest niejasne. Być może
mieszkańcy dolnego rynku, założonego później i niejako konkurencyjnego wobec
górnego, nazywali tak rynek starszy, by podnieść znaczenie nowszego. Ciekawe,
że nazwa taka pojawia się i w innych miastach, np. w Krakowie, gdzie nazywano
tak niewielki placyk przylegający do kościoła franciszkanów. „Psie Rynki”,
określane tym samym słowem, którego używa Gruneweg, tzn. „Hundering”, znajdowały się także w Berlinie i Hanowerze.
Także tam pochodzenie tej nazwy jest przedmiotem sporów.
[4]
Gruneweg ma na myśli tzw. Festa della
Sensa albo Festa dell'Ascensione,
święto obchodzone w Wenecji zazwyczaj w maju (wł. Ascensione = Wniebowstąpienie) na pamiątkę zwycięstwa nad piratami
dalmatyńskimi 9 maja 1000 roku oraz tzw. pokoju weneckiego, zawartego w 1177
roku, i spotkania papieża Aleksandra III, Fryderyka Barbarossy i doży
Sebastiano Zianiego. Jednym z elementów święta była procesja statków, podczas
której doża rzucał do wody złoty pierścień na znak zaślubin z morzem.
[5]
Chodzi zapewne o objętość liczoną w kwartach, których wielkość była jednak
różna w różnych regionach Europy.
[6]
Sążeń – miara długości odpowiadająca rozpostartym ramionom dorosłego mężczyzny,
na ogół nieco poniżej 2 m.
[7]
Gruneweg często kończył relację o pobycie w jakimś mieście wzmianką o przebytej
odległości.
[8] Die Aufzeichnungen des Dominikaners Martin Gruneweg (1562 – ca. 1618)
über seine Familie in Danzig, seine Handelsreisen in Osteuropa und sein
Klosterleben in Polen, wyd. Almut Bues,
cztery tomy 1-4, Harrassowitz Verlag, Wiesbaden 2008. Podstawa przekładu są
folia 1440–1443 (s. 1076–1078). Oryginał zapisków znajduje się w Bibliotece PAN
w Gdańsku. Odnośniki w przypisach za numeracją folii. W zarysie biografii
Grunewega wykorzystałem wstęp Almut Bues (zob. przyp. 4).
[9]
Fol. 1368.
[10]
Fol. 1471 n.
[11]
Almut Bues przytacza w każdym razie dość przekonujące argumenty na poparcie tej
tezy, zob. Zob. Die Aufzeichnungen, t. IV, Einleitung,
Beilagen, Register, s. 1566 nn.
[12] Fol. 1889.
[13] Fol. 1891.
[14] Fol. 1892.
[15] Fol. 1893.
[16] Fol. 1895.
[17] Fol. 1660.
[18] Fol. 1895.
[19] Fol. 1896.
[20] Zob. Die
Aufzeichnungen, t. IV, Einleitung,
Beilagen, Register, s. 1482 nn.
[21]
Tamże, s. 1495.
[22]
Zob. relację Bredetzky’ego i mój do niej komentarz.
Komentarze
Prześlij komentarz