Bochnia w literaturze II: Cud nad Rabą. Opowiadanie Gezy de Takatsa "Cud w Bochni"

 


Geza de Takats

Cud w Bochni

 

Głęboki, skrzypiący śnieg pokrywał błotniste, gliniaste ulice Bochni, sennego polskiego miasteczka. Zakwaterowano tu liczący trzydziestu ludzi oddział zwiadowczy. Miasteczko przechodziło z rąk do rąk trzy albo cztery razy w ciągu kilku ostatnich tygodni: typ linii frontu, przesuwającej się to w jedną, to w drugą stronę, tak częsty w czasie pierwszej wojny światowej. Wystraszeni polscy mieszkańcy ledwie odważali się wychodzić w dzień na ulicę, w nocy zaś po kryjomu przesyłali jakieś sygnały walczącym, Rosjanom albo siłom austro-węgierskim, zależnie od swych sympatii. Niektórzy strzelali w desperacji na oślep z okien.


Pewnego wieczoru, gdy przy świetle świecy graliśmy w karty, zjawił się mój ordynans, Jankowski. Głęboko religijny, a jeszcze bardziej zabobonny, szeptem zakomunikował nam dramatyczne nowiny: jeden z pocisków trafił prosto w figurę Madonny, zdobiącą główny plac, która teraz, strącona z postumentu, leżała w głębokim śniegu. Polscy wieśniacy, z kapeluszami nasuniętymi głęboko na łysiejące czoła, stali wokół w niewielkich grupkach, szepcząc coś do siebie. Znak był oczywisty. Rosjanie zwyciężali, a zatem należało raczej pomóc i przysłużyć się nieprzyjacielowi, by zyskać sobie przez to jego życzliwość. Teraz, pomyślałem, przestaną zapewne dostarczać naszym oddziałom żywność, a już zaczęli przecież strzelać ze swoich domków do naszych wartowników. Jako najstarszy rangą oficer rozkazałem natychmiast zatrzymać w charakterze zakładników burmistrza i dwóch urzędników.

Była piękna księżycowa noc, kiedy wraz z Jankowskim udałem się na miejsce, by ocenić zniszczenia. Przyszła mi do głowy myśl, że pomogłoby bardzo naszej sprawie, gdybyśmy posąg Madonny z Dzieciątkiem – spoczywający bezradnie w śniegu – ustawili z powrotem na kamiennym cokole. W wozach naszego taboru było kilka worków cementu. Gdy Jankowski zrozumiał, co zamierzam uczynić, przeżegnał się i zadrżał. Rozkazałem mu wymieszać cement, on zaś okazał się w tej dziedzinie prawdziwym mistrzem, gdyż w cywilu był właśnie mieszaczem cementu. Zrobił wszystko, jak należy, podczas gdy ja zadbałem o to, by nikt nas nie zobaczył przy naprawianiu szkody. Nie trwało długo, a figura znów stała na dawnym miejscu – Madonna uśmiechała się z cichą wdzięcznością i wolą dochowania tajemnicy.



Następnego ranka rozkazałem zadąć z całą mocą we wszystkich sześć naszych trąbek. Całe miasteczko zjawiło się na placu – w pełnym przyodziewku – nauczone już smutnym doświadczeniem obwieszczeń ogłaszanych przez zmieniające się wciąż siły okupacyjne. Przemówiłem do tłumu za pośrednictwem tłumacza – kucharza kompanii, który niegdyś pracował u Sachera w Wiedniu i wypiekał doskonałe  ciasta. Wskazałem na figurę Madonny, stojącą prosto, niewzruszenie i tajemniczo na środku placu. Wybuchł powszechny entuzjazm, w górę poleciały kapelusze i natychmiast zabrano się do pieczenia prosiąt, by uczcić cud.

Morale zostało przywrócone. Nasz niepewny front, który ugiął się o dwadzieścia pięć mil, wyprostował się teraz na całej długości. Brygadier X został odznaczony Krzyżem Franciszka Józefa. A przeciwko mnie przez dwa lata prowadzono dochodzenie z powodu „niewłaściwego wykorzystania cementu, nieuzasadnionego zadaniami bojowymi”.

Tłumaczył:  Tadeusz Zatorski

 


  

Tadeusz Zatorski

Cud nad Rabą

 

Cud ukochanym jest dzieckiem wiary

Goethe, Faust

 

Geza de Takats nie był profesjonalnym literatem. Był lekarzem. I to lekarzem wybitnym. Urodził się 9 grudnia 1892 roku w Budapeszcie w rodzinie uprawiającej ten zawód od pokoleń. Jego pradziadek, dziadek i ojciec byli cenionymi okulistami, ten ostatni kierował przez jakiś czas katedrą oftalmologii na uniwersytecie budapesztańskim, sprawował także funkcję dziekana wydziału medycznego.

Geza de Takats

Sam Geza de Takats podejmuje studia medyczne na tymże uniwersytecie w 1910 roku, a następnie kontynuuje je we Fryburgu Bryzgowijskim. W czasie pierwszej wojny światowej służy na froncie włoskim, a później, już  po ukończeniu studiów w 1915 roku, na froncie rosyjskim i na Bałkanach. Po demobilizacji w 1918 roku uzupełnia wykształcenie jeszcze przez rok w Kopenhadze, a w 1923 roku jako stypendysta Fundacji Rockefellera wyjeżdża do USA, gdzie odbywa praktykę w Mayo Clinic w Rochester w stanie Minnesota. Tam też poznaje żonę, Carol Becker, z którą przeżyje potem szczęśliwie 60 lat. Po kilku miesiącach powraca z nią na Węgry, ale w rok później ponownie jest w USA, gdzie osiądzie już na stałe. Pracuje w różnych klinikach uniwersyteckich, by w końcu otrzymać profesurę chirurgii naczyniowej w Rush College Medical Scool w Illinois. Jest członkiem wielu towarzystw naukowych i autorem cenionych podręczników medycznych. Umiera 4 października 1985 roku.

Medycyna to nie jedyny obszar jego zainteresowań. Para się także literaturą i własnym nakładem wydaje kilka zbiorów krótkich opowiadań, między innymi, w 1965 roku, liczący zaledwie 24 strony tomik zatytułowany Miracle at Bochnia And Other Short Stories [‘Cud w Bochni i inne opowiadania’]. W 1970 roku publikuje także autobiografię Breach of etiquette [‘Naruszenie etykiety’].


Geza i Carol de Takats (ok. 1975 roku)

Cud w Bochni sprawia wrażenie apokryfu, historii zmyślonej od początku do końca albo przynajmniej mocno przetworzonej. Sam autor zapewnia co prawda w przedmowie, że opowieści zawarte w tomiku to relacje o zdarzeniach prawdziwych, oparte jakoby w dużej części na zapiskach jego wuja George’a, znalezionych w odziedziczonym po nim kufrze. (Dziennik ten, dodaje,  spłonął niestety podczas jakiegoś „wiosennego sprzątania”). W wypadku Cudu ta prawdziwość musi się wszakże wydać mocno wątpliwa.  Pod koniec 1914 roku Bochnia rzeczywiście znalazła się na linii frontu i jej okolice były widownią zaciętych walk. Nic jednak nie wiadomo o wydarzeniu przypominającym to opisane w anegdocie de Takatsa. Żadna figura Madonny z Dzieciątkiem nie zdobiła zresztą „głównego placu” miasta. Także inne szczegóły wypada uznać za mało realistyczne. Bo jakież to sygnały mieli nadawać „zależnie od swych sympatii” mieszkańcy Bochni? Jakoś trudno sobie przy tym wyobrazić spokojnych mieszczan strzelających „na oślep z okien” – każda taka próba musiałaby się przecież skończyć krwawą pacyfikacją dzielnicy czy miasta. A i przebieg linii frontu w bardzo niewielkim stopniu zależał na ogół od nastrojów panujących wśród ludności cywilnej. Jedyny szczegół jako tako zgodny ze stanem faktycznym to „błotniste, gliniaste ulice Bochni”, które przeszły niemal do legendy: nawet Adolf Schmidl w wydanym w 1836 roku przewodniku po Czechach, Morawach, Śląsku i Galicji w bardzo krótkim opisie miasta nie omieszka wspomnieć o ulicach „nieregularnych i nad wyraz błotnistych”, ale to oczywiście za mało, by zakładać u autora jakąś rzeczywistą znajomość miejsca, w którym toczy się akcja jego opowiastki. Co więc sprawiło, że tę akcję umieścił akurat w Bochni? Tu zdani jesteśmy głównie na domysły, ale  pomocne mogą nam być także pewne analogie.


Bochnia nie należała co prawda do największych miast galicyjskich, ale nie była też miejscowością całkiem nieznaną. A to oczywiście przede wszystkim dzięki swojej kopalni – sól była w tamtych czasach surowcem znacznie cenniejszym i ważniejszym niż dziś. Bocheńskie saliny bywały więc często – obok wielickich – przedmiotem zainteresowania przyrodników i geologów z całej Europy. Wzmiankuje je w
Brulionach Georg Christoph Lichtenberg, wielki niemiecki fizyk i filozof, a Kaspar Maria von Sternberg, czeski teolog, botanik i mineralog, opisuje dość szczegółowo osobliwości bocheńskich pokładów solnych w korespondencji z Goethem, który zawsze  żywo się interesował geologią i górnictwem. W drugiej połowie lat trzydziestych XIX wieku na łamach prasy austro-węgierskiej toczy się ożywiona dyskusja nad  powstałym w 1836 roku projektem linii kolejowej, która miała połączyć Wiedeń z Bochnią. O Bochni pisze też sławna w XIX wieku podróżniczka austriacka, Ida Pfeiffer, w relacji z podróży po Skandynawii: zwiedzając kopalnię rudy żelaza w Danemora pod Uppsalą nie odczuwała, jak podkreśla, żadnego lęku podczas  zjazdu w głąb szybu, ponieważ w podobny, a nawet jeszcze bardziej niebezpieczny  sposób opuszczała się na samej tylko linie do wnętrza kopalń w Wieliczce i Bochni. A w 1888 roku ukazuje się w Lipsku książka niemieckiego pisarza Karla Bleibtreua, zatytułowana Bitwa pod Bochnią, będąca analizą strategiczną wyimaginowanej bitwy, stoczonej przez połączone wojska pruskie i austriackie z armią rosyjską w rejonie Bochni i Brzeska – ta fantazja militarno-polityczna zaskakująco trafnie przewidziała zresztą prawdziwe starcie między armiami Rosji i Austro-Węgier w 1914 roku w pobliżu Limanowej i zatrzymanie ofensywy rosyjskiej. Nazwa „Bochnia” pojawiała się więc w różnych kontekstach w ówczesnym piśmiennictwie niemieckojęzycznym i przeciętny czytelnik prasy austriackiej, czeskiej czy węgierskiej mógł się z nią zetknąć wielokrotnie. Zapewne to właśnie sprawi, że także Jaroslav Hašek posłuży się nią w Przygodach dobrego wojaka Szwejka. Mowa tam o pewnym popie unickim, powieszonym przez Austriaków za odprawianie nabożeństw w intencji zwycięstwa Rosjan, o co go oskarżył miejscowy polski nauczyciel, i to, jak się okazało, fałszywie: duchowny w rzeczonym czasie był nieobecny w parafii, gdyż leczył kamicę żółciową w uzdrowisku zwanym „Bochnia Zamurowana”. Autor najnowszego przekładu powieści, Antoni Kroh, wyraża pogląd, że „nazwa Bochnia była przypuszczalnie pierwszą z brzegu, jaka przyszła Haškowi do głowy”. Bardzo prawdopodobne, że w analogiczny sposób znalazła się w opowieści de Takatsa.

Ale ta banalna z pozoru anegdota ma i swoje drugie dno. Jak autor zauważa w posłowiu, jest coś, co łączy wszystkie zebrane w tomie opowiadania: są one mianowicie „przykładami dostosowywania się do różnego otoczenia”. Także bohater „Cudu” dostraja się do środowiska, w którym się znalazł i którego przychylność stara się pozyskać. A czyni to inscenizując tytułowy „cud”, wie bowiem, że mieszkańcy galicyjskiego miasteczka, „głęboko religijni, a jeszcze bardziej zabobonni” – jak jego ordynans Jankowski –  takich zdarzeń są spragnieni i bez oporów w ten jego  „cud” uwierzą. Ta kalkulacja to być może odległe echo opinii o Galicji i jej mieszkańcach, opinii szeroko rozpowszechnionych w XIX wieku, a kolportowanych chętnie przez cudzoziemców przemierzających te ziemie. Dla przybysza z postoświeceniowego  Zachodu kontakt z ówczesnym polskim obyczajem, także religijnym był często szokujący. Samuel Bredetzky, pastor protestancki, z niesmakiem wspomina zabobonną pobożność pątników w Kalwarii Zebrzydowskiej, a Franz Kratter w wydanych w 1786 roku Listach o teraźniejszym stanie Galicji opisuje miejscowe chłopstwo jako „wielce nieszczęśliwą i godną pożałowania klasę ludzi”, „nieznających się na uprawie roli, głupich, ociężałych i obojętnych”, wreszcie „przykutych do żelaznego wiosła  zabobonu”. Można oczywiście przyjąć, że za tymi opisami kryje się wyłącznie zła wola i pogarda kolonizatorów wobec podbitego ludu, znajdującego się ich zdaniem na niższym poziomie rozwoju. Ale tych relacji, dość zgodnych, jest zbyt wiele, by przejść nad nimi do porządku dziennego. Nie zachęcają do tego także doniesienia o „cudach” zgoła współczesnych, jak choćby głośny przed paru laty  jarosławski, w swej istocie dość podobny do „cudu w Bochni”, bo polegający również na przemieszczeniu się części świętego wizerunku (z Piety w kościele dominikańskim w Jarosławiu podczas nabożeństwa odpadły mosiężne korony, zdobiące głowy Marii i Jezusa, co zachęciło miejscową ludność do przeprowadzenia zbiórki środków na zakup nowych – złotych). W tym sensie banalna, mogłoby się zdawać,  anegdota Gezy de Takatsa, w warstwie czysto faktograficznej zapewne wytwór literackiej fikcji ze wszystkimi jej poetyckimi „licencjami”, w wymiarze obyczajowym jest przecież w jakimś stopniu opowieścią nie tak bardzo od prawdy odległą.  

Bibliografia:

I. Geza de Takats.   
Geza de Takats, Miracle at Bochnia and Other Short Stories, b.m.w.  1965.  
D.  Emerick Szilagyi, M.D., The  life  and work  of Geza de Takats 1892-1985. Remembrances  of a friend  and  admirer, „Journal of Vascular Surgery”,  January 1988, Vol. 7, Issue 1, ss. 181–184.
John J. Bergan, Geza de Takats 1892-1985,  „Journal of Vascular Surgery”, April 1986, Vol. 3, Issue 4, ss. 575–576.
II. Bochnia i Galicja w piśmiennictwie niemieckojęzycznym.
Samuel Bredetzky, Reisebemerkungen über Ungern und Galizien, Wien 1809 (zob. także przekład opisu Bochni oraz mój komentarz do relacji Bredetzky’ego,  „Wiadomości Bocheńskie“ 2/2015).
Adolph Schmidl, Reisehandbuch durch das Königreich Böhmen, Mähren, Schlesien, Galizien, die Bukowina und nach Jassy, Wien 1836.
Franz Kratter, Briefe über den itzigen Zustand von Galizien. Ein Beitrag zur Staatistik und Menschenkenntnis, Wien 1786.
Georg Christoph Lichtenberg, Pochwała wątpienia. Bruliony i inne pisma, tłum. Tadeusz Zatorski, Gdańsk 2005 (wzmianka o Bochni na s. 224).
Claudia Schweizer, Johann Wolfgang von Goethe und Kaspar Maria von Sternberg: Naturforscher und Gleichgesinnte, Münster 2004, s. 365 n.
Ida Pfeiffer, Reise nach dem skandinavischen Norden und der Insel Island im Jahre 1845, Pesth 1846, t. I, s. 199.
Karl Bleibtreu, Die Schlacht von Bochnia. Ein Zukunfts-Bild, Leipzig 1888 (zob. także mój artykuł o tej książce: Bitwa pod Bochnią, „Kronika Bocheńska” 5/2015).
Jaroslav Hašek, Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej, tłum. Antoni Kroh, Kraków 2010, t. II, przyp. 326. 

Pierwodruk:
„Wiadomości Bocheńskie” 3 (110)/2016,  s. 17–19 .

Komentarze

Popularne posty